Fazi
Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 203
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 11 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:14, 29 Kwi 2008 Temat postu: Przyszły rok, pierwszy weekend kwietnia, kto jedzie? |
|
|
Jak świat światem wszyscy dobrze wiedzą, że Polacy piją wódkę, Francuzi żyją i kochają, bo w ich żyłach płynie czerwony burgund,
a Czesi zapijają knedliki wybornym browarem. Na całe jednak szczęście stereotypy kruszeją, zwłaszcza przy kieliszku.
Na polskich stołach jednak coraz częściej królują wina. Może nie Chablis ani wielkie Bordeaux, bo Polak wciąż musi liczyć pieniądze,
ale każdy wie dobrze, że w supermarkecie za przyzwoitą cenę dostać można całkiem przyjemną butelkę z Chile, Argentyny czy Australii.
Czego Polak nie wie, a o czym ma być ta krótka winna rozprawa, to, że za naszą południową granicą, w małych piwniczkach leżakują wyborne
wina, daleko bardziej sympatyczne dla portfela niż nadreńskie rarytasy.
Czeski region Morawy, nasza słowiańska mekka winiarska, dostał od natury wszystko, czego potrzeba, aby zapewnić całym pokoleniom
upojne chwile szczęścia - ciepły, pogodny klimat, wspaniałe czarnoziemy, faliste pagórki z fantastyczną ekspozycją na słońce
oraz geny do ciężkiej pracy.
Czeskie wino jest wielkim odkryciem. W pierwszy kwietniowy weekend, w właśnie małej, acz pojemnej litrażowo, mieścinie Velke Bilovice
odbywa się doroczna fiesta pt. <ze sklepa do sklepa>, co oznacza marsz przez piwniczki. Melduję się więc za dwadzieścia jedenasta
w punkcie wydawania szkła do degustacji, opłacam wpisowe i zostaję wyposażona w kielich na szyję, mapę z czterdziestoma punktami
poczęstunku, przewodnik po winnicach i voucher na zakupy. Wszystko w cenie jednej bardzo dobrej francuskiej butelki.
Ktoś by mógł spytać, po co tak wcześnie? Ano impreza przewidziana jest na osiem godzin i zdradzając trochę zakończenie, przyznam,
że jeszcze koło 20.00 z melancholią dopijaliśmy ostatnie kieliszki.
Jak się łatwo domyślić, wino marki wino po dwóch godzinach zabiłoby człowieka... aż chciałoby się dodać, że na śmierć.
Tymczasem tutaj radosne pijaństwo przebiega bez ofiar, bo też lokalne trunki w pełni zasługują na chapeaux bas. Morawy obfitują
w białe odmiany, które, w najlepszych warunkach, dochodzą do prawdziwej smakowej ekstrawagancji. Te przeciętne,
sprzedawane w cenie ok. 15 PLN, i tak czynią podniebieniu wielką radość. Najlepsze Sauvignon jakie dotychczas piłam oszałamia wonią
dojrzałego bzu i smakiem soczystej brzoskwini o białym miąższu.
Sekret to pozdni sber, czyli zbieranie owoców w samym końcu lata, gdy poziom cukru pozwala wytwarzać szlachetne, pełne
i okrągłe w smaku trunki. Jeszcze większą niespodzianką jest Tramin cervený - odmiana powszechnie znana jako alzacki
Gewürtztraminer - pachnący różą i rodzynkami, w smaku korzenno-miodowy, urzekający harmonią.
Dalej są inne wielkie białe: Rulandské bile (inaczej Pinot Blanc), Veltlinské zelené, Ryzlink vlašský, Muller-Thurgau, Ryzlink rýnský,
Chardonnay - każde godne swoich kuzynów ze światowych salonów, ale też każde oferujące dodatkowo nutę regionalnego charakteru.
Mała figa z makiem dla globalizacji. Poszukującym specjalnych luksusów i zawrotów głowy Czesi podsuną półlitrowe butelki pełne
najszlachetniejszych winogronowych wariacji - win słomowych i lodowych.
Toczone z późno zbieranych owoców, te pierwsze suszą się długo na słomie w odpowiednio wietrzonych pomieszczeniach, zaś drugie
wiszą na gałązkach aż do porannych przymrozków. Naturalna słodycz, wyjątkowa okrągłość smaku, wysoka zawartość alkoholu...
słowiańska odpowiedź na rozgrzewające krew w żyłach porto.
Mimo tej białej upojnej gorączki w każdej piwnicy sięgam też po czerwony kieliszek. Rulandske modré (Pinot Noir), Modrý Portugal,
Frankovka, Zweigeltrebe czy Cabernet Sauvignon nie pozostawią miłośników rubinowych trunków w poczuciu niedosytu.
Po każdym kęsie twardego żółtego sera przytłacza mnie kolejna fala nowych tonów. To się musi skończyć kacem.
Czy taką imprezę da się rzeczywiście skończyć na dwóch nogach? Ano zaświadczam, że setki skończyły i wieczorem wracały do pensjonatów
czy pociągów obładowane torbami z winem. Sekret to sporo chodzenia na świeżym powietrzu - niezwykle malowniczego, dzięki przecinającym
winnice krętym ścieżkom wśród małych piwniczek - oraz odpowiednia impregnacja żołądka. Tubylcy chyba jednak o działaniu wina wiedzą
nieco więcej niż paryscy koneserzy, bo wszędzie stoły pełne są kiełbasy, chleba ze smalcem, skwarek, twardych serów... raczej bez bagietek i sałaty.
Co krok, to namiot z grillem czy gorącym gulaszem, zaś na trasie wyraźnie oznaczonych jest też kilka porządnych restauracji
- wszyscy zarabiają, nikt głodny nie chodzi.
Autor: Agata Chabierska
Zdjecia: Jakub Pavlinec
Post został pochwalony 0 razy
|
|